Recenzja z „Metal Hammera”
“Z nieukrywaną przyjemnością posłuchałem pierwszej, pełnowymiarowej płyty Neurothing. Nie ukrywam, że oto pojawił się nowy, dojrzały i cholernie pewny swego zespół. Zespół, który jak mało który zasługuje na określenie „nowoczesny metal”. A może groove metal albo math metal? Tak naprawdę nie chodzi tu tylko o nazewnictwo, ale raczej o przekonanie, że grupa zrobiła coś dla siebie, bez oglądania się na innych, trendy i zasady.
Najważniejszą konstatacją po kilku seansach z „Murder Book” jest odkrycie, że zespół, świadomie lub nie, przesunął środek ciężkości swojej muzyki w z kompozycji na rytm i aranżację i wszystko na tym krążku podporządkowane jest tej idei. Precyzyjne wydzielanie poszczególnych fraz, dokładne przemyślenie każdego przejścia, dźwięku i akcentu zaowocowało jedną bardziej matematycznych płyt w tym kraju. Czerpiąc garściami z dorobku Kobong i Meshuggah zespół nie dał się zapędzić w kozi róg nadętej ambicji i zagrał te dźwięki po swojemu, bez próby „przeskoczenia mistrza”, bo to zawsze kończy się połamaniem nóg. I ten popis może niejednego „polisz-grejt-muzykanta” wpędzić w nieliche kompleksy.
Faktycznie, po kilku numerach można zaobserwować pewną jednorodność riffów, jednak zespół sprytnie ubarwił je dodatkami, piskami, sprzęgami, tak, że nie ma wrażenia niedosytu. Gitary, tak jak sekcja odgrywają tu rolę monstrualnego metronomu, walcują i nie pozostawiają wątpliwości co do intencji ich właścicieli. Zespół jest jednak sprytny – jeśli nawet riff jest mało charakterystyczny, wystarczy zagrać go w odbiegający od normy sposób i od razu robi się ciekawiej. Przykład – „Railroad Track” ze „zwalniającym” riffem, coś na kształt wyłączającego się gramofonu, gdzie igła jeszcze odtwarza dźwięk z hamującej płyty. Kolejny punkt – aranżacje. Nie mam siły wymieniać, jaki jest wachlarz smaczków, ale przez 35 minut nie będziecie się nudzić nawet sekundy. Zespół zasypuje nas taką ilością pokręconych pomysłów, zaskakujących zwrotów akcji, że można dostać zawrotu głowy. A propos tej ostatniej – nie ma tu, na szczęście, wrażenia chaotyczności poczynań. Raczej podziwiamy sprawny, wyćwiczony organizm, którego częśći składowe stopiły się w monolityczny, cholernie rajcujący brylant.
Teraz konkrety – ulubione miejsca to na pewno „Kill It”, który po delikatnym intro dekapituje łeb sprawnym cięciem samuraja, łamane „My Cell” czy „Raskolnikov”, techno-thrash’owy „King Rat”. I tak dalej, i tak dalej. Kolejne brutalne ataki, przygniatające do ziemi. Brzmienie – czyste ale i tłuściutkie, dodatkowo master zrobił pan z Ameryki, Bob Katz. Uważajcie i wspominajcie moje słowa – ten zespół już jest wielki, tylko jeszcze o tym nie wiecie…”
autor: Arek Lerch, ocena: Demon Miesiąca
źródło: Metal Hammer, 218 8/2009, data: sierpień 2009